FASCYNACJA MOTOCYKLIZMEM POCZĄTEK
FASCYNACJA MOTOCYKLIZMEM POCZĄTEK
Fascynacja motocyklami spadła na nas jak grom z jasnego nieba, dlatego nazwa Gromotto wydała nam się jak najbardziej uzasadniona.
Skąd bierze się fenomen motocykli, który jak magnes ciągnie nas za ich stery???
Myślę, że każdy z nas posiada swoją niepowtarzalną historię którą mógłby się podzielić, by zainspirować nowe pokolenia moto entuzjastów, moja zaczyna się następująco...
Jakiś czas temu, przemierzałem drogi Irlandii południowej w poszukiwaniu malowniczych plenerów zdjęciowych. Większość czytelników ten kraj skojarzy pewnie wyłącznie z deszczową pogodą, ale zapewniam was nie zawsze tam pada a kiedy jest sucho i słonecznie krajobraz zachwyci nawet najwybredniejsze oko.
Jadąc krętymi drogami kierowałem się w stronę miejscowości Glenalough, zachęcony opinią majestatyczności tego miejsca, której potwierdzeniem miał być fakt, iż nawet zachwyciło Mela Gibsona, do tego stopnia, że wybrał je do nakręcenia kilku scen w swojej „superprodukcji” „Braveheart”.
Po drodze mijany byłem przez sznury motocyklistów, którzy upodobali sobie tą trasę ze względu na duża ilość zakrętów i wzniesień. Taka przejażdżka nawet mnie, kierującemu jeszcze wtedy dwuśladem sprawiała ogromną frajdę.
Zacząłem się wtedy zastanawiać jak wspaniale byłoby dołączyć do takiej eskapady jednośladów.
Kiedy dotarłem na miejsce moim oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach. Wyobraźcie sobie, górzystą panoramę pokrytą soczystą zielenią a po środku wzniesień jeziora w których, jak w lustrze odbijał się błękit nieba z małymi obłokami. Małe klimatyczne budynki wykonane z kamienia. A wokół cisza, spokój i przyroda. Malownicze zapewniam.
Po chwili jednak moją uwagę przykuł inny widok.
Otóż na pierwszym planie tuż przed wejściem do parku krajobrazowego Glendalough, należącego do pasma górskiego Wicklow. Pasły się niczym konie z filmu Gibsona, stada motocykli.
Można tam było znaleźć wszystko począwszy od szybkich przecinających powietrze niczym myśliwce ścigaczy poprzez stare zabytkowe jednoślady, a nawet choppery i cafe racery. Wszystkie piękne, zadbane i lśniące w słońcu. Dla mnie to było coś niesamowitego. Nie mogłem wzroku oderwać.
Oczywiście park też zwiedziłem i bardzo mi się podobał.
Ale tego dnia doznałem pewnej przemiany. Coś się we mnie obudziło. W drodze powrotnej zatrzymałem się na przekąskę w przydrożnym barze. Akurat stało się tak, że całkiem przypadkowo wybrałem miejsce obok motocyklowych entuzjastów. Przysłuchiwałem się im przez dłuższą chwilę i wtedy poczułem, że czegoś mi brakuje.
Następnego dnia przeczesywałem już pewien popularny portal aukcyjny w poszukiwaniu maszyny która przypadła by mi do gustu.
Rozważałem zakup motocykla na wyspie, ale ceny ubezpieczenia były nokautujące w porównaniu z polskimi.
I nagle mnie trafiło, jak to zwykle bywa w tego typu przypadkach.
Mój wybór padł na Suzuki Intruder VS800. To było jak miłość od pierwszego wejrzenia. Miał wszystko czego szukałem w motocyklu. Smukłą sylwetkę, wzorowaną na motocyklach Harleya, hipnotyzujące 21’ szprychowe koło przednie z pojedynczą tarczą hamulcową. Silnik o rozsądnej pojemności 800 cm3 z przepięknie utrzymanymi chromami. Legitymował się mocą 50 KM i momentem obrotowym na poziomie 63 Nm.
Do 100 km/h przyspieszał w 6,8 s, a średnie zużycie paliwa mieściło się na poziomie 5,5 l/100 km. Czego chcieć więcej?!
Dodatki firmy Highway Hawk, stanowiły istotny walor podnoszący wartość pojazdu i dodawały mu dostojności.
Motocykl posiadał ciemny lakier, który w pełnym słońcu identyfikować można było jako ciemny granatowy, natomiast w nocy postrzegany był jako czarny.
Długo się nie zastanawiając przystąpiłem do negocjacji ceny. W pierwszej kolejności za pośrednictwem poczty elektronicznej, a następnie telefonicznie.
Udało mi się go nabyć za odpowiednie pieniądze. I miesiąc później mogłem już rozkoszować się jazdą. W głębokim basowym dudnieniu dobywającym się z tłumików podczas pracy silnika można było się zakochać.
Intruz zwracał na siebie uwagę przechodniów ze względu na mnogość lśniących chromowanych detali i dźwięk jaki wydawał po przekręceniu manetki, kiedy startowałem spod świateł. Obszerna, wygodna skórzana kanapa zapewniała niebywały komfort zarówno kierowcy, jak i pasażerowi, dzięki czemu, nawet pokonywanie dłuższych tras nie stanowiło problemu.
Po przejechaniu pierwszych 100 km przyzwyczaiłem się do wygodnej pozycji z nogami wyciągniętymi daleko przed siebie opartymi na spacerówkach i nabrałem pewności siebie w pokonywaniu zakrętów w tej pozycji. Było wygodniej, niż na kanapie przed telewizorem w salonie.
Po powrocie do domu nie czułem zmęczenia trasą o łącznej długości 250 km więc po krótkiej przerwie obiadowej ruszyłem w miasto na spotkanie ze znajomymi.
Intruz przypadł im do gustu, w zasadzie poza jedną koleżanką, która doznała poparzenia łydki. Niefortunnie oparła nogę o rozgrzaną rurę układu wydechowego, kiedy pozowała do zdjęcia. Niestety blizna pozostała do dziś.
Przez 4 lata Suzuki dzielnie mi służyło, dostarczając niezapomnianych wrażeń.
Zalety takie jak wysoka jakość wykonania i montażu w prostej linii przekładały się na bezawaryjność pojazdu.
Warto wspomnieć o świetnej, bardzo trwałej, chłodzonej cieczą jednostce napędowej V-Twin o 45 stopniowym rozstawie cylindrów. Wraz z bezobsługowym wałem Kardana jest podstawą, cenionego przez użytkowników, nienagannego wizerunku Intrudera.
Kiedy mój sprzęt zmieniał właściciela. Sprzedawałem go z ciężkim sercem, bo bardzo się do niego przywiązałem. Łatwiej było mi się z tym faktem pogodzić mając świadomość, że trafia w dobre ręce.
Moja przygoda z Suzuki Intruder VS800 dała początek mojej fascynacji motocyklami, a magiczne chwile spędzone za sterami tego wyjątkowego motocykla pozostaną niezapomniane.
Autor wpisu: THUNDER LIGHTNING
Tytuł wpisu: FASCYNACJA MOTOCYKLIZMEM POCZĄTEK